Czas zasiewu i zbiorów
Czas zasiewu i zbiorów
Biblia przekazała nam zasadę siewu i zbioru. Już w Księdze Rodzaju Bóg uczy nas, że dopóki trwa ziemia, będzie czas siania i zbierania. Łatwo to odnieść do rolnika, który sieje ziarno i wyczekuje na żniwa, ale potrzebujemy więcej światła w temacie „ziarna duchowego”. Na własne oczy widzimy, jak z nasion wyrastają pomidory; wiemy, jak przebiega proces sadzenia i wyczekujemy zbiorów. Nie możemy ludzkimi oczyma zobaczyć postaw, myśli lub słów, ale to również są ziarna – rozwijają się w duchowym (niewidzialnym) królestwie i wydają plon.
Jeśli człowiek ciągle sieje negatywne myśli, postawy i słowa, będzie rodzić wiele złych owoców. I przeciwnie, jeśli sieje pozytywne, życiodajne myśli, postawy i słowa, będzie oglądać dobre, korzystne rezultaty. Jezus powiedział, że Jego słowa są duchem i życiem (Ew. Jana 6: 63).
Jak już wspomniałam, nasze słowa wpływają zarówno na nas, jak i na naszych słuchaczy. Przenikają do naszych dusz i ducha i wydają plon w fizycznych ciałach. Na przykład, jeśli ktoś powie mi coś nieprzyjemnego lub nieżyczliwego, słowa te wpłyną na moje emocje i uczucia i mogą zrodzić smutek, który uwidoczni się na twarzy. Jeśli natomiast usłyszę słowa otuchy i zachęty, moją sferę emocjonalną i uczuciową wypełni pozytywna energia. Zrodzi ona uśmiech, a także pobudzi mnie do działania. Dobre słowa przydają nam energii, a złe osłabiają. Słowa mogą nas zdenerwować lub uspokoić – z tego wszystkiego wynika, że muszą mieć moc.
Pewien mówca opowiadał o sile pozytywnego myślenia i mocy słów. Jeden ze słuchaczy podniósł rękę i powiedział: „Powtarzanie słów »szczęście, szczęście, szczęście« nie uczyni mnie szczęśliwym, a słów »pech, pech, pech« nie wpłynie na mnie negatywnie. To tylko słowa i same w sobie nie mają żadnej mocy”.
Mówca odpowiedział: „Zamknij się, głupcze, co ty możesz o tym wiedzieć?”. Słuchacz osłupiał. Jego twarz zrobiła się czerwona i już chciał wrzasnąć: „@ && # !! &&& # @!” (tego cytatu nie przytoczę w książce).
Wtedy wykładowca podniósł rękę i rzekł: „Proszę mi wybaczyć. Nie chciałem Pana zdenerwować. Proszę przyjąć moje najszczersze przeprosiny”. Mężczyzna się uspokoił. Niektórzy ludzie na sali szeptali coś pod nosem, inni uważnie przyglądali się swoim butom.
Mówca dodał: „Oto odpowiedź na pańskie twierdzenie. Rozzłościło Pana kilka słów. Kolejnych kilka sprawiło, że się Pan wyciszył. Czy teraz pojmuje Pan moc słów?”.
Chciałabym, abyś poważnie zastanowił się nad następującymi wersetami, gdyż one również wskazują na moc słów:
Zaiste, podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa. Ks. Izajasza 55: 10 – 11
Biblia uczy nas bardzo ważnej zasady: Słowo Boże rodzi plon, podobnie jak nasienie. Kiedy Bóg mówi albo kiedy my, Jego dzieci, wypowiadamy Słowo, pojawiają się rezultaty. To bardzo proste. Jeśli przez większość czasu mówię o brakach, chorobach, przyczynach złości i problemach, wówczas „ziarno słowa”, które sieję, przemieni się w złe żniwo. Z drugiej strony, jeśli postanowię mówić o powodzeniu, zdrowiu, przebaczeniu, Bożej dobroci, słowa zrodzą dobry plon, adekwatny do ziarna słów, które zasiałam.
Rolnik, rozsiewając nasiona pomidorów, nie oczekuje, że wyrosną brokuły, więc i my nie powinniśmy spodziewać się dobrych plonów, jeśli sadzimy złe ziarno. Kiedy dobrze zrozumiemy tę zasadę i jej działanie, będziemy mogli zmienić naszą mowę, a co za tym idzie – nasze życie.
Chciałabym zakończyć ten tekst historią opowiedzianą przez przyjaciela. Nigdy nie zapomnę tej opowieści.
***
Pewnego dnia, świeżo po rozpoczęciu liceum, zobaczyłem, jak mój kolega z klasy wraca do domu, dźwigając wszystkie książki. Na imię miał Kyle. Pomyślałem: Kto normalny niesie w piątek do domu tyle książek? Musi być strasznym kujonem.
Weekend miałem już zaplanowany (impreza i gra w piłkę z przyjacielem w sobotnie popołudnie), więc wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej. Po drodze zobaczyłem, że do Kyle’a podchodzi kilku chłopaków. Podbiegli do niego, rozrzucili książki i popchnęli tak, że wylądował w błocie. Jego okulary wyleciały w powietrze i spadły na trawę jakieś dziesięć metrów od niego. Chłopak spojrzał w górę i zobaczyłem straszny smutek w jego oczach. Ogarnęło mnie współczucie. Podbiegłem do niego, gdy czołgał się, szukając okularów; widziałem łzy w jego oczach. Powiedziałem: „Ci kolesie to głupki. Powinni za to oberwać”. Kolega spojrzał na mnie i odrzekł: „Dzięki”. Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech, jeden z tych, które wyrażają prawdziwą wdzięczność.
Pomogłem mu podnieść książki i zapytałem, gdzie mieszka. Okazało się, że blisko mnie, więc zdziwiony zagadnąłem, dlaczego wcześniej go nie widywałem. Powiedział, że dotychczas chodził do prywatnej szkoły. Do tej pory nie zadawałem się z nikim takim.
Rozmawialiśmy przez całą drogę, pomogłem mu nieść książki. Wydawał się całkiem fajnym chłopakiem. Zapytałem, czy w sobotę chciałby z nami zagrać w nogę i odpowiedział, że tak. Spędziliśmy wspólnie cały weekend i muszę przyznać, że im lepiej poznawałem Kyle’a, tym bardziej go lubiłem. Moi kumple mieli podobne odczucia.
W ciągu następnych czterech lat Kyle i ja zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Zaczęliśmy myśleć o studiach. On wybrał Uniwersytet Georgetown, a ja Duke. W naszej klasie to Kyle był superuczniem; przez cały czas żartowałem, że jest kujonem. Musiał wygłosić przemówienie na koniec roku – cieszyłem się, że nie ja.
W dniu rozdania świadectw od razu spostrzegłem Kyle’a. Wyglądał wspaniale, choć widziałem, że stresował się przed wystąpieniem. Odchrząknął i zaczął mówić: „Ukończenie szkoły to dobry czas, aby podziękować wszystkim, którzy pomogli nam przejść te trudne lata. Rodzicom, nauczycielom, rodzeństwu, może trenerowi… a przede wszystkim przyjaciołom. Stoję tu, by wam powiedzieć, że najlepszym darem dla innych jest przyjaźń. Opowiem wam pewną historię…”.
Patrzyłem na przyjaciela z niedowierzaniem, gdy opowiadał o dniu, w którym się poznaliśmy. Powiedział, że w tamten pamiętny weekend chciał się zabić. Wysprzątał szkolną szafkę, żeby jego mama nie musiała tego robić. Zabrał wszystkie rzeczy i książki do domu. Spojrzał na mnie poważnie i lekko się uśmiechnął. „Na szczęście zostałem ocalony. Uratował mnie przyjaciel”. Zgromadzeni z zapartym tchem słuchali, jak ten przystojny i lubiany chłopak opowiadał o najtrudniejszych chwilach. Zobaczyłem, że jego mama i tata patrzą na mnie i uśmiechają się z tym samym wyrazem wdzięczności. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy ze znaczenia jego uśmiechu.
***
Nigdy nie lekceważ potęgi słów i czynów. Kilka uprzejmych słów może zmienić ludzkie życie – na lepsze lub gorsze. Bóg kieruje ludzi na nasze ścieżki, abyśmy wzajemnie na siebie wpływali.
Więcej na temat książki kliknij tu.
Tagi: Joyce Meyer słowa