Małżeństwo, rozwód
Małżeństwo, rozwód i ponowne małżeństwo
Ze względu na dzisiejsze potrzeby i warunki, w których żyjemy oraz pozycję Kościoła, konieczne jest zabranie głosu w kwestii małżeństwa, rozwodu i ponownego małżeństwa. To najtrudniejsze zagadnienia w relacjach międzyludzkich. Małżeństwo i rozwód stały się wręcz problemami rangi państwowej.
Piszę tę książkę z trzech perspektyw. Po pierwsze, jako osoba, która zna dramat rozbitego domu. Mój ojciec opuścił nas, gdy miałem pięć lat. Wiem, co to znaczy dorastać bez ojca. Wiem, przed jakimi trudnościami i wyzwaniami staje samotna matka, starająca się wychować dzieci. Moja mama bardzo cierpiała, przeszła załamanie nerwowe i wiele prób samobójczych. Znam zranienia, jakie rozwód wywołuje w sercu młodego człowieka. Wraz z moim bratem szczerze nienawidziliśmy ojca za to, co zrobił i nawet planowaliśmy go zabić, gdy dorośniemy. Doskonale rozumiem, dlaczego Bóg nienawidzi rozwodu (Księga Malachiasza 2:14-16), ponieważ doświadczyłem bólu i zniszczenia, które on niesie.
Po drugie, piszę jako osoba znająca radość wspaniałego związku. W tym momencie, wraz z moją żoną mamy za sobą sześćdziesiąt dwa lata wspólnego pożycia. Znam błogosławieństwo relacji małżeńskiej, w której rządzi Boża miłość. Mam świadomość korzyści, jakie płyną z dzielenia życia z oddaną Bogu osobą, z którą idę przez życie, dzieląc wszystkie błogosławieństwa i wyzwania. Jak wszystkie inne pary, stawaliśmy w obliczu wielu trudności, lecz Bóg przez wszystko nas przeprowadził. Nigdy nie szukaliśmy sposobu na łatwe wycofanie się z naszego związku, zawsze zwracaliśmy się o pomoc do Boga, a On nigdy nie zawiódł.
Po trzecie, piszę jako ten, który głosi Ewangelię i został zobowiązany przez Boga, by zachowywać Jego Słowo jako nadrzędny drogowskaz we wszystkim. Widziałem cierpienie, udrękę i potępienie, jakich ofiary rozwodów doświadczały w wyniku złej interpretacji Pisma, legalistycznych poglądów i religijnego myślenia. Widziałem, jak ludzie wierząc, że reprezentują Chrystusa, potępiali rozwiedzionych, którzy ponownie wstąpili
w związek małżeński, traktując ich jako „chrześcijan drugiej kategorii” lub winnych niewybaczalnego grzechu. Nie byli w tym podobni do Chrystusa, który zawsze usługiwał ludziom miłosierdziem i łaską.
Z drugiej strony, spotkałem też chrześcijan traktujących związek małżeński na zasadzie „łatwo przyszło, łatwo poszło”. Nie popieram takiego luźnego podejścia i braku szacunku wobec małżeństwa, widocznego dzisiaj w tak wielu kręgach kościelnych.
Problem polega na tym, że wychowaliśmy się w różnych kościołach i słuchaliśmy różnych wykładów, sami niewiele myśląc. Po prostu przyjmowaliśmy to, co nam mówiono. Ja zawsze byłem trochę inny. Urodziłem się i wychowałem w Kościele Baptystycznym, lecz w 1934 roku w trakcie ciężkiej choroby otrzymałem objawienie na temat Bożego uzdrowienia i zobaczyłem, że Biblia mówi o czymś, czego mój kościół w tym czasie nie nauczał. Od tego czasu nie przyjmuję żadnego nauczania kościoła, samemu nie przestudiowawszy tematu, ponieważ taka praktyka nieomal doprowadziła mnie do śmierci.
Gdy jako nastolatek leżałem złożony chorobą, pastor nie dawał mi żadnej nadziei. Nie wiedział nic o wierze, ani o uzdrowieniu. Pocieszał mnie tylko, mówiąc: „Bądź cierpliwy, chłopcze. Za kilka dni będzie po wszystkim”.
Kiedy, jako młody człowiek, rozpocząłem służbę dla Boga nie myślałem za wiele na temat małżeństwa, rozwodu i ponownego małżeństwa. Nie miałem powodu, by się nad tym zastanawiać. Jednak trzy sytuacje, z którymi się zetknąłem, sprawiły, że coś wewnątrz mnie pękło i zacząłem badać ten temat. Od tej pory poświęciłem tym zagadnieniom wiele godzin, dni i miesięcy, a nawet lat. Mimo to, próbując zinterpretować 7 rozdział I Listu do Koryntian w świetle słów Jezusa z 19 rozdziału Ewangelii Mateusza ciągle czułem, że nic nie rozumiem. Wydawało mi się, że Paweł stał w konflikcie z Jezusem, przyzwalając na „wyjątek”, którego Jezus nie dopuszczał. Zrozumiałem tę rzekomą sprzeczność dopiero w świetle pewnych życiowych sytuacji.
Pierwsza sytuacja – niewierna żona
Nawróciłem się w wieku piętnastu lat w trakcie ciężkiej choroby. Zostałem uzdrowiony w przeddzień swoich siedemnastych urodzin i zaraz po tym zacząłem służyć Bogu. Przez pierwsze dwa lata głosiłem wszędzie, gdzie dopuszczono mnie do głosu: na grupach młodzieżowych, na ulicach, w więzieniach i na domowych spotkaniach modlitewnych. W wieku osiemnastu lat miałem okazję nauczać wraz z innym kaznodzieją na spotkaniu, na którym nawróciło się bardzo wiele osób. Od razu chciały założyć kościół i poprosiły, bym został ich pastorem. Głosiłem tam przez sześć tygodni, by przekonać się, czy powinienem podjąć się tego zadania i ostatecznie zdecydowałem, że z nimi zostanę.
Mieszkał w tym mieście pewien dziesięć lat starszy ode mnie mężczyzna, którego znałem od dziecka. Jego rodzice wychowali około trzydzieściorga dzieci w ramach rodziny zastępczej, a on był jedynym, którego adoptowali. Byli dobrymi ludźmi i byli zbawieni. On też dorastał w kościele, ale jak później sam mi powiedział, dopiero gdy spotkał chrześcijan z kręgów Pełnej Ewangelii zrozumiał, że był tylko członkiem kościoła, a nie nowo narodzonym chrześcijaninem. W wieku dwudziestu dwóch lat ożenił się z kobietą z tego samego miasta. Ja miałem wówczas tylko dwanaście lat, ale w małych miejscowościach, gdzie mieszka osiem i pół tysiąca ludzi, wszyscy wszystko wiedzą, a szczególnie o „pewnych sprawach”. Ten młody człowiek prowadził swoją własną działalność, a wszystkie firmy były wówczas zlokalizowane wokół rynku miasteczka. Pamiętam rozmowy, które tam wówczas słyszałem: „Dlaczego, na Boga, ten wspaniały młody wierzący człowiek (nazywali go tak, ponieważ chodził do kościoła) ożenił się z tą kobietą? Czy nie wie, kim ona jest?” A była prostytutką.
Do tej pory żył pod kloszem i był bardzo naiwny. Został otumaniony przez kobietę, która być może myślała, że nowe nazwisko doda jej prestiżu. Ich małżeństwo przetrwało jakieś pięć lat. Przez ten czas wszyscy z niego kpili, ponieważ jego żona nadal widywała się z różnymi mężczyznami, a on w swojej niewinności nie widział nawet, że coś jest nie w porządku. W końcu wyjechała z jednym ze swoich kochanków i słuch po niej zaginął.
Porzucony mężczyzna miał złamane serce i pogrążył się w rozpaczy. W końcu inni przedsiębiorcy z rynku opowiedzieli mu o poczynaniach jego żony. Byłem wówczas małym chłopcem. Kiedy miałem osiemnaście lat, a on dwadzieścia osiem, opowiedział mi, jak zareagował na te nowo odkryte przed nim fakty: „Nie mogłem w to uwierzyć. Jednak, gdy popatrzyłem wstecz, zdałem sobie sprawę, że mówili prawdę. Byłem naiwny i nic nie widziałem”.
Po rozwodzie nawrócił się w Kościele Pełnej Ewangelii i zgodnie z zasadami tam panującymi, jako rozwodnik, a teraz chrześcijanin, nie miał możliwości ponownie się ożenić. Gdyby jednak ożenił się, zanim się nawrócił, zostałby przez kościół zaakceptowany.
Miałem wtedy tylko osiemnaście lat i nie zgłębiałem tematu małżeństwa i rozwodu, lecz czułem, że coś było nie tak, a nauczyłem się słuchać mego wewnętrznego głosu. Coś mówiło mi, że w takiej sytuacji powinien mieć możliwość ponownie się ożenić.
Człowiek ten nie był ochrzczony w Duchu Świętym i nie mówił językami, lecz był zbawiony, chodził do Kościoła Pełnej Ewangelii, gdzie grał na pianinie podczas uwielbienia.
W tym czasie wróciła do miasta jego szkolna miłość. Nigdy nie wyszła za mąż. Ktoś zaprosił ją do kościoła i na jednym ze spotkań oddała swoje życie Jezusowi. Zrozumiała, że do tej pory tylko chodziła na nabożeństwa i tak naprawdę nigdy nie narodziła się na nowo. Ponieważ także była muzykiem, zaczęła grać na pianinie na zmianę z tym młodym mężczyzną. Pianino było wtedy naszym jedynym instrumentem. Pracowali razem nad muzyką, zaczęli spędzać ze sobą dużo czasu i uczucia ze szkolnych lat powróciły. Po niedługim czasie poprosili pastora, by udzielił im ślubu.
Odpowiedział im jednak: „Nie możecie tego zrobić, oboje poszlibyście do piekła!”
Nie zgadzałem się z pastorem, lecz nie miałem zamiaru się z nim spierać, wiedziałem, że należy szanować liderów. A że byłem młodym chłopakiem i nie zgłębiłem tematu małżeństwa, rozwodu, ani ponownego małżeństwa, po prostu siedziałem cicho.
Po jakimś czasie pastor, który sprzeciwił się ich małżeństwu, wyjechał i ktoś inny miał zająć jego miejsce. Gdy pracował już w innym kościele, a nowy pastor jeszcze nie przyjechał, podczas nabożeństw przez kilka tygodni usługiwali różni goście. W tym właśnie czasie nasza para wyjechała i wzięła ślub. Gdy pojawił się nowy pastor, nie znał ich historii, więc nadal grali podczas uwielbienia i uczyli w szkółce niedzielnej. Nikomu nic nie przeszkadzało, więc kontynuowali swoją pracę dla kościoła. Nowy pastor po jakimś czasie został powołany przez Boga w inne miejsce, a jego poprzednika poproszono, by ponownie zajął się kościołem.
W tym czasie byłem pastorem małego kościoła w Tom Bean w Teksasie. Od czasu do czasu pojawiałem się z wizytą w tamtym kościele. Pewnego dnia pastor powiedział do mnie: „Wiesz, że oni się pobrali?” Gdy potwierdziłem, powiedział: „Ten kościół ma dopiero kilka lat i wolę zostawić tę sprawę
w spokoju, niż doprowadzać do jakiegoś rozłamu”. Nie omieszkał też dodać, że jego zdaniem popełnili błąd i po śmierci na pewno pójdą do piekła. Oficjalnie jednak nie wypowiadał się na ten temat.
Byłem zajęty i nie poświęciłem tej sprawie zbyt wiele uwagi. Miałem wówczas prawie dwadzieścia jeden lat i ta dziedzina nieszczególnie mnie interesowała. W ogóle temat małżeństwa nie był dla mnie czymś istotnym, a cóż dopiero kwestie rozwodu i ponownego zawierania małżeństwa. Byłem pochłonięty służbą Bogu.
Gdy pewnego razu znów pojawiłem się z wizytą w tym kościele, zauważyłem, że pastor miał niewyraźną minę. Było jasne, że coś go trapi.
„Co się dzieje?” – zapytałem.
„No cóż – powiedział – Nic z tego nie rozumiem”.
„Czego nie rozumiesz?” – dopytywałem.
„Czy pamiętasz tę parę w moim kościele, która wzięła ślub, mimo że on był po rozwodzie? On był rozwiedziony, a ona była panną i pobrali się. Nic nie mówiłem na ten temat, ponieważ nie chciałem doprowadzić do podziału w kościele.
A ostatnio – ciągnął – wzięli udział w spotkaniu przebudzeniowym i oboje otrzymali chrzest w Duchu Świętym, pomimo tego, że żyją w cudzołóstwie!”
„Naprawdę?” – zdziwiłem się.
„Tak” – potwierdził – „Moja żona modliła się z nią i naraz została wypełniona Duchem Świętym, po czym zaczęła modlić się językami. Ja natomiast modliłem się z nim i on również przyjął chrzest w Duchu i słyszałem jak mówił językami. Nie mogę tego pojąć. Dlaczego Bóg ochrzcił ich Duchem Świętym, skoro żyją w grzechu? Cały czas staram się to zrozumieć”.
Zapytałem go tylko: „Czy w końcu coś wymyśliłeś?”
Odpowiedział: „Jedyne, co wymyśliłem (i faktycznie sam musiał to wymyślić, bo nie było to z pewnością słowo od Boga) to, że Bóg wie, iż po śmierci, tak czy inaczej pójdą do piekła, więc błogosławi ich w tym życiu, jak tylko może”.
Z szacunku do niego jako starszego kościoła nic wówczas nie powiedziałem, lecz zacząłem dużo o tym myśleć, bo słowa pastora wydawały mi się niedorzeczne. Gdy stamtąd wyjechałem, obiecałem sobie: Zajmę się tym. Nie wiem, co Biblia mówi na ten temat, ponieważ tak naprawdę nigdy nie zbadałem tych kwestii. Zamierzałem jednak to sprawdzić.
Druga sytuacja – żona odchodzi
Spotkałem się też z inną sytuacją, która sprowokowała mnie do zbadania tematu małżeństwa, rozwodu i ponownego małżeństwa. Pewien pastor, sługa ewangelii, został porzucony przez swoją żonę, która uciekła z innym mężczyzną, zostawiając go z piątką dzieci. Zrobiła to już wcześniej dwukrotnie, a on, najprawdopodobniej ze względu na dzieci, przyjmował ją z powrotem. W końcu jednak kobieta odeszła na dobre.
Najstarsze dziecko miało dwanaście lat, a najmłodsze osiemnaście miesięcy. Do czasu, gdy nie ożenił się powtórnie, pozwolono mu sprawować funkcję pastora. Trzydziestopięcioletni mężczyzna z piątką dzieci potrzebuje żony! Dzieci potrzebują matki! Ożenił się więc drugi raz, a wtedy zmuszono go, by zrezygnował z funkcji pastora. Należał do Kościoła Pełnej Ewangelii, lecz został nawet zmuszony do rezygnacji z członkostwa.
Co miał zrobić? Bóg powołał go do służby. Zaczął organizować spotkania w szkolnej auli, na których pojawiały się tłumy. Po krótkim czasie przychodziło już kilkaset osób i jego kościół stał się jednym z największych w mieście. Większość nauczycieli Pełnej Ewangelii krytykowała go otwarcie i zastanawiała się, jak Bóg może mu błogosławić, skoro żyje w cudzołóstwie.
Pewien pastor z tej samej denominacji opowiedział mi, co zobaczył: „Gdy jego żona odeszła po raz trzeci, poszedłem do niego sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy. Jego samochód stał na podjeździe. Zapukałem do drzwi, lecz nikt nie otworzył. Dzieci, oprócz najmłodszego, były w szkole. Wiedziałem, że musi być w domu. Poszedłem do tylnego wejścia i zobaczyłem, jak siedział na ganku ze swoim maleństwem na rękach i płakał”.
Pastor ten wyznał: „Nie mógłbym go potępić. Wiem, że te dzieci potrzebują matki. On potrzebuje żony. Nie rozumiałem tego i nie zgadzam się z takim z nauczaniem, lecz nie zamierzam go osądzać”.
Wkrótce po tym odbywała się konferencja Kościoła Pełnej Ewangelii. Nauczał lider naszego stanu. W swoim kazaniu odniósł się do sytuacji pastora, który ożenił się drugi raz. Nie wymienił go z nazwiska, lecz wszyscy wiedzieliśmy, o kogo chodzi. Po zakończeniu konferencji, niektórzy członkowie mojego kościoła pytali mnie, co o tym myślę, a ja powtarzałem im tylko to, co powiedział lider. Chcieli jednak poznać moje zdanie, na co konsekwentnie odpowiadałem, że jestem młodym człowiekiem i idę za tym, co mówią starsi. Więcej się nad tym nie zastanawiałem.
W ten sam weekend przyjechali odwiedzić nas teściowie, a po wieczornym nabożeństwie, moja żona i dwójka dzieci pojechali do nich. Ja miałem do nich dołączyć po środowym wieczornym nabożeństwie.
Tego wieczoru zostałem sam. Zgasiłem światło przed jedenastą. W pokoju zapanowała absolutna ciemność. Z szeroko otwartymi oczami zupełnie nic nie widziałem. Uklęknąłem przy łóżku i zacząłem się modlić. Powiedziałem zaledwie dwa słowa, gdy cały pokój zajaśniał.
Widziałem wszystko bardzo dokładnie, zrobiło się jaśniej niż w południowym słońcu. Cały pokój się rozświetlił i usłyszałem głos: „Kim jesteś, że krytykujesz nie swojego sługę?”
Odpowiedziałem: „Panie, ja nie krytykowałem Twojego sługi”.
Pan powiedział na to: „Czy nie tak nazwałeś brata X?” Pan nazwał go „bratem”.
„Nie” – odpowiedziałem – „naprawdę tak nie powiedziałem, cytowałem tylko słowa innego brata. Powtarzałem tylko to, co on powiedział”.
„No cóż! Czy powtarzając jego słowa, nie wypowiedziałeś ich sam?” – zapytał Pan.
Na swoją obronę powiedziałem tylko: „Panie, wiesz, że uważałem, iż nie powinien był ożenić się ponownie”.
Pan nie powiedział nic na ten temat. Powtórzył tylko: „Kim jesteś, że krytykujesz cudzego sługę?”
Zapytałem: „Panie, czy on nie popełnił błędu? Brat Y przecież tak powiedział i tego naucza nasz kościół”.
On powtórzył znowu: „Kim jesteś, że krytykujesz cudzego sługę?” Nie odpowiedział nawet na moje pytanie. „Czy on jest twoim, czy moim sługą?”
Odpowiedziałem: „Jeśli jest czyimś sługą, to tylko Twoim. Na pewno nie moim!”
„Jeśli jest moim sługą, to kim ty jesteś, że krytykujesz mojego sługę? Jeśli jest moim sługą, to mam moc go wesprzeć
i zrobię to”. Pan właściwie napominał mnie w oparciu o fragment z Listu do Rzymian 14:4.
Powiedziałem: „Panie, wybacz mi, postąpiłem źle”.
Wówczas światło zgasło. Od tego dnia trzymałem usta na wodzy. Wydarzenie to dodatkowo sprawiło, że poważniej zacząłem się zastanawiać nad tematem małżeństwa, rozwodu i ponownego małżeństwa. Zacząłem badać ten temat w Bożym Słowie, a potem zadawałem pytania. Pytałem liderów naszej denominacji o to, co Paweł miał na myśli, pisząc 7 rozdział I Listu do Koryntian. Kiedy przyznawali, że nie wiedzą, mówiłem, że przecież powinniśmy to wiedzieć, ponieważ jesteśmy odpowiedzialni za ludzi, którym głosimy Słowo. Nie mogłem znaleźć ani jednego kaznodziei czy lidera, który mógłby mi wytłumaczyć 7 rozdział I Listu do Koryntian, a rozmawiałem z najprzedniejszymi nauczycielami Słowa w tamtym czasie. Każdy z nich wycofywał się mówiąc tylko: „Nie wiem”.
Uznałem, że musimy to wiedzieć i ponownie sięgałem do Bożego Słowa, szukając informacji dotyczących małżeństwa, rozwodu i ponownego małżeństwa. Niestety, nie miałem czasu, by zgłębiać wyłącznie ten temat. Musiałem co tydzień przygotowywać kazanie na niedzielny poranek, wieczorne nabożeństwo i spotkanie w tygodniu. Musiałem też studiować inne zagadnienia i miałem wiele różnych rzeczy na głowie. Jednak w wolnym czasie wracałem do tematu małżeństwa.
Trzecia sytuacja – mąż odchodzi
Miała też miejsce trzecia sytuacja, która popchnęła mnie do szukania odpowiedzi. Moja siostra również została porzucona przez męża. Rozmawiałem z nim wcześniej wiele razy. Wiedziałem, że pije, spotyka się z innymi kobietami, jest hazardzistą, itp. Miał jednak rodzinę, o którą powinien się troszczyć.
Po tym, jak zostawił moją siostrę dla innej kobiety, Bóg przemówił do mnie. Głosiłem w zachodnim Teksasie. Przejechałem prawie 500 kilometrów, a nie było wtedy jeszcze autostrad, więc jechałem całą noc i udało mi się go znaleźć. Był sprzedawcą. Podszedłem do niego, gdy wychodził z pracy i spokojnym głosem, ze łzami w oczach powiedziałem: „Doc, chcę z tobą porozmawiać. Pan mnie tu przysłał, przemówił do mnie”. On zaczął płakać rzewniej niż ja, wielkie łzy płynęły mu po twarzy.
Wyznał: „Wiem, wierzę ci, bo cię znam. Szedłem za tym, co mówiłeś przez wiele lat. Wierzę w to, co mówisz”.
Powiedziałem mu, że Pan przemówił do mnie, abym przyjechał i porozmawiał z nim. Rozmawiałem z nim o zbawieniu. Powiedział: „Wiem, że masz rację, lecz nie zrobię tego”.
Spróbowałem z innej strony: „W porządku. Jeśli nie chcesz być chrześcijaninem i nie chcesz służyć Bogu, to zmień swoje życie ze względu na dzieci. Pomyśl o swoich małych chłopcach. Ja sam pochodzę z rozbitej rodziny i znam ten ból. Wiem, co mnie przez to spotkało. Ludzie pluli na mnie, kopali i przewracali. A ja byłem wściekły na cały świat”.
Doc powiedział tylko: „Wiem, że masz rację, ale nic nie zamierzam zmieniać”. Prosiłem go dalej: „Jeśli nie chcesz zostać chrześcijaninem, dla dobra swoich dzieci wykaż się odrobiną przyzwoitości. Przynajmniej żyj jak uczciwy człowiek i nie zadawaj się ze wszystkimi kobietami w mieście”.
Na te słowa podskoczył jak oparzony, potem znów zaczął płakać i mówił: „Wiem, że masz rację, jestem świnią i tak już zostanie. Tak właśnie chcę żyć”.
Powiedziałem wówczas: „Zrobiłem, co mogłem. Zrobiłem to, o co prosił mnie Bóg”. Doc odszedł szlochając, a ja wróciłem na spotkanie. Koło trzeciej nad ranem leżałem na podłodze na sali spotkań i modliłem się o niego.
Duch Boży powiedział nagle: „Wstań”.
Wstałem więc i zapytałem dlaczego.
Pan odpowiedział: „Nie módl się więcej o niego”.
„Panie” – powiedziałem na to – „on jest zgubiony i pójdzie do piekła”.
Pan odpowiedział: „Tak, wiem”.
„Więc jak mogę się o niego nie modlić?”
„Związał się ze swoimi bożkami. Czy czytałeś jak w Starym Testamencie powiedziałem w końcu o Efraimie: ‘Porzuć go’ (Księga Ozeasza 4:17, Biblia Tysiąclecia)?”
„Nigdy już nie módl się o niego, ponieważ on umrze i pójdzie do piekła”.
Bóg zna przyszłość lepiej, niż my znamy przeszłość. Mój były szwagier umarł młodo, przeklinając Boga. Moja siostra została sama z piątką dzieci i musiała pójść do pracy, by utrzymać rodzinę. Mimo tego, że Doc miał jej pomagać, nigdy nie dał im ani centa.
Wspierałem ich na tyle, na ile byłem w stanie. Robiłem dla nich dużo, aż w końcu moja siostra poznała pewnego mężczyznę i pobrali się. Jak wiadomo, zgodnie z nauczaniem mojego kościoła, nie powinna była wychodzić za mąż drugi raz. Kościół uznał, że żyła w cudzołóstwie.
Pobrali się w czasie Świąt Bożego Narodzenia i przyjechali do nas z wizytą. Brali udział w naszych nabożeństwach od Bożego Narodzenia do Nowego Roku. Pierwszej niedzieli
w nowym roku głosiłem kazanie. Choć moja siostra należała kiedyś do kościoła, jednak przez wszystkie trudności, jakich doświadczyła, przestała uczęszczać na nabożeństwa.
Widziałem coś takiego tylko trzy razy w ciągu sześćdziesięciu pięciu lat służby. Gdy kończyłem kazanie, nagle błysnęło światło. Budynek był oświetlony cały czas, lecz przez moment jakby zabłysła ogromna żarówka i oślepiła wszystkich na krótką chwilę. Nikt nie potrafił powiedzieć co się stało, ponieważ nikt nic nie widział. Innymi słowy, to co się wydarzyło, stało się w mgnieniu oka. Nagle z przodu pojawiło się pięć osób. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, jak się tam znalazły.
Moja siostra siedziała w trzecim rzędzie i nie zajmowała miejsca na skraju, lecz w samym środku ławki. Zwykle, gdy ktoś wychodzi z ławki, musi otrzeć się o kolana innych. Coś takiego się czuje. To wydarzyło się jednak bardzo szybko. Moja siostra była jedną z osób, które nagle znalazły się z przodu. Wcześniej nie doświadczyła napełnienia Duchem Świętym. Gdy zobaczyłem ją z przodu, modliła się językami. Bóg nie tylko odnowił jej relację z Nim, lecz również wypełnił swoim Duchem.
Według kościoła nie powinna zostać ochrzczona w Duchu Świętym i mówić językami. Pan nie powinien ochrzcić jej w Duchu Świętym, ponieważ żyła w cudzołóstwie. To wydarzenie naprawdę popchnęło mnie do zgłębienia tematu małżeństwa, rozwodu i ponownego małżeństwa. Moja siostra wróciła do Boga pierwszego dnia 1946 roku. Ja zacząłem wówczas szukać odpowiedzi na te wszystkie trudne pytania, a znalazłem je trzy lata później.
Więcej informacji o książce Kennetha E. HAgina pt. „Małżeństwo, rozwód i ponowne małżeństwo”: kliknij tu