Aksjomat – Język ma znaczenie
Język ma znaczenie
Gdyby trzydzieści lat temu ktoś zasugerował mi, że moja skuteczność w roli przywódcy często będzie zależeć od czegoś tak „nieistotnego” jak dobór słów, wzruszyłbym tylko ramionami i zapomniał o tym.
– Dopóki będę w stanie przekazać to, o czym myślę tak, by każdy mógł zrozumieć – odrzekłbym – to sobie poradzę.
I byłbym w totalnym błędzie. Sukcesy i porażki przywódców mają źródło w języku, jakim się posługują. Zazwyczaj wizja nabiera życia lub zamiera,
w zależności od sposobu, w jaki lider ją przedstawi.
Wizja lub zasada stają się oczywiste, gdy użyjesz właściwego słowa, by je wyrazić. Wówczas zaczynają działać. Stają się łatwo przyswajalne i treściwe. Nabierają ciężaru gatunkowego, aż w końcu wszyscy dookoła ciebie stają się ich zwolennikami i zaciekłymi obrońcami. Wspierają je finansowo i modlą się o nie. Wewnątrz wspólnoty Willow Creek mówię odpowiedzialnym za poszczególne działy, żeby „angażowali dziesiątki”, z wolontariuszami rozmawiam o „parasolu miłosierdzia” natomiast wobec członka kongregacji wyrażam zachwyt, że ostatnie wydarzenia to „tylko Bóg” mógł sprawić, a oni natychmiast wyczuwają, o co mi chodzi. To coś na wzór mowy stenograficznej – języka „wtajemniczonych”, który umacnia więź wewnątrz grupy, poprawia komunikację i wpływa na atmosferę jedności.
Najlepsi ze znanych mi przywódców zmagają się ze słowami tak długo, aż są w stanie przekazać wzniosłe idee w sposób pobudzający wyobraźnię, zachęcający
i dopingujący. Układają złote myśli, chwytliwe frazy i tworzą okrzyki bojowe, ponieważ są świadomi, że język ma znaczenie. Aksjomaty wspierają kulturę i pomagają przystosować się do nieuchronnie nadchodzących zmian. Dobierz właściwe słowo a usprawnisz działanie osób, którymi kierujesz w stopniu, który wydawał się niemożliwy do osiągnięcia.
Choć może zabrzmi to dziwnie, często chodzę na długie spacery wokół naszego kampusu, gdy brak mi jednego odpowiedniego słowa do przygotowywanego wykładu o przywództwie. Jednego słowa. Zdarzyło mi się poświęcić cały przelot nad Atlantykiem mozoląc się nad udoskonaleniem jakiegoś zdania w wykładzie na temat wizji, który miałem wygłosić w Willow. Wydaje się to szalone? Chcę podkreślić, że słowa naprawdę mają znaczenie. Liderzy muszą włożyć wiele wysiłku w dobór tych właściwych, ale w zamian otrzymują stosowną rekompensatę.
Kościół Willow przeszedł intensywny proces planowania strategicznego. Zajęło nam to półtora roku, lecz z pewnością korzyści znacznie przewyższą czas i energię włożone w planowanie. Przywódcy naszej wspólnoty wraz z gronem przełożonych wielokrotnie spotykali się, by omawiać nurtujące ich problemy oraz dyskutować o tym, co ich zdaniem Bóg zamierza uczynić w naszym kościele w najbliższych latach. Rozmowy koncentrowały się wokół trzech kluczowych kwestii: ewangelizacji, uczniostwa i niesienia pomocy.
Po zakończeniu tego procesu, wielu naszych liderów odczuło ulgę. Nareszcie! – myśleli sobie. Teraz wiemy dokładnie, na czym powinniśmy skupić się. Ci z nas, którzy mieli za sobą kilka dekad na kierowniczym stanowisku wiedzieli jednak, że to dopiero początek. Mieliśmy świadomość, że jeśli chcemy zarazić innych entuzjazmem do naszego planu strategicznego, będziemy musieli poszukać odpowiednich, chwytających za serce i pobudzających do działania słów.
Zadanie okazało się równie trudne jak zdefiniowanie kluczowych zagadnień. Po wielokrotnych próbach w końcu udało się nam dobrać właściwe słowa. Chcąc uniknąć mówienia wprost o ewangelizacji, mówiliśmy o „zwiększeniu ryzyka” w wysiłkach prowadzenia ludzi do wiary w Chrystusa. Willow nigdy nie stronił od ryzyka, co charakteryzuje obecnego w naszym zgromadzeniu ducha przedsiębiorczości. Na myśl o tym, że po trzydziestu trzech latach nasz kościół stanął przed wyzwaniem podjęcia jeszcze większego ryzyka, wielu poczuło, jak podnosi się im ciśnienie. Szczęśliwie, wyjaśnienie na czym rzecz polega wyzwoliło w ludziach pozytywną energię, mobilizującą ich do głębszego zaangażowania.
Następne było zagadnienie uczniostwa, które chcieliśmy poszerzyć o inne kwestie. Postanowiliśmy zrobić coś, czego nie było dotąd w historii naszego kościoła. Połączyliśmy go z zadaniem apologetycznym, wyjaśniając, że: „w dziedzinie uczniostwa, w ciągu trzech najbliższych lat zamierzamy przemyśleć na nowo sposoby, na jakie zachęcamy ludzi do pełnego oddania Chrystusowi”. Było to jakby publiczne przyznanie się do tego, że należało lepiej inspirować do naśladowania Pana; obiecaliśmy wychwycić najlepsze pomysły, zainwestować w metody oraz środki i wprowadzić ulepszenia. „Przemyślenie na nowo” oznaczało zarówno uczciwe oszacowanie naszej dotychczasowej skuteczności, jak i zadbanie o przyszłość. Zdeklarowaliśmy się poruszyć niebo i ziemię, aby pomóc wiernym w drodze do dojrzałości w Chrystusie. Kościół przyjął to entuzjastycznie.
Potem przyszła kolej na temat niesienia pomocy. Zamiast mówić o „byciu wrażliwym na potrzeby innych” (z czego wiało nudą), mówiliśmy o „wzbudzeniu w sobie głębokiego współczucia wobec niewyobrażalnie cierpiącego świata”. Gdy ludzie po raz pierwszy usłyszeli tę frazę, żywo okazali zadowolenie przez minutę bijąc brawo. Znaleźliśmy oddźwięk w zgromadzeniu, głównie ze względu na staranny dobór dwóch słów: „wzbudzenie” oraz „niewyobrażalnie”.
„Zwiększenie ryzyka”. „Przemyślenie na nowo”. „Wzbudzenie”. Nawet intonację tych słów nasz zespół liderów uznał za istotną, gdy się zastanawialiśmy nad ich doborem. Ryzykując przesadę, powtórzę jeszcze raz: język ma znaczenie!
Staram się stosować tę samą radykalną zasadę również w odniesieniu do tytułów kazań czy wykładów. Zdarzyło mi się główkować nad pewnym pomysłem sześć miesięcy, zanim byłem w stanie ubrać go w słowa. Chciałem wyjaśnić ludziom sens „niepokoju duchowego”, który odczuwałem wobec skrajnego ubóstwa, pandemii AIDS czy różnych form rasizmu nadal obecnych w naszym kraju i na świecie. Odbiorcy nie rozumieli, o co mi chodzi, więc spróbowałem ująć to inaczej – że jest to coś w rodzaju „Bożej frustracji”.
W odpowiedzi spoczęły na mnie pytające spojrzenia. Ewidentnie coś było nie tak. To, o czym mówiłem nie docierało do ludzi. Koncept „niepokoju duchowego” oraz „Bożej frustracji” nie przykuwał uwagi słuchających w oczekiwanym stopniu. Pracowałem nad nim dłuższy czas, aż ostatecznie zdecydowałem się na powiedzenie: „święte niezadowolenie”1. Kiedy tylko je przedstawiłem, ludzie byli oszołomieni. Nareszcie mogłem nawiązać z nimi kontakt. Instynktownie rozumieli, co miałem na myśli i chcieli dalej o tym słuchać. Zapraszano mnie, bym mówił na ten temat w różnych miejscach świata i w końcu powstała z tego książka. Wspaniały owoc odpowiedniego doboru słów.
Analogiczną dyscyplinę narzucam sobie w prywatnych rozmowach. Gdy mam przeprowadzić ważną rozmowę z kolegą, zanim postawię nogę w sali konferencyjnej, zapisuję w notatniku co chcę powiedzieć. Mój rozmówca prawdopodobnie zapamięta zaledwie kilka zdań z naszej konwersacji, więc staram się wybrać celne frazy. Przykładowo, jeśli zaistniał poważny problem z niespełniającym oczekiwań członkiem kadry – szczególnie, jeśli wcześniej, przed naszym spotkaniem, doszło już do jego konfrontacji z innymi – mogę spojrzeć mu w oczy i powiedzieć: – To, czym zajmujemy się w tej chwili jest sprawą najpilniejszą
i najważniejszą, i jest jak telefon na pogotowie ratunkowe. Jeśli nie zmienisz swojej postawy natychmiast, będziesz musiał odejść z naszego zespołu. Zapamiętaj to sobie, zanim opuścisz ten pokój: dziewięć-dziewięć-dziewięć. Zrozumiałeś?
Zwykle to działa.
W innych okolicznościach, gdy ktoś uważa, że znajduje się w krytycznym położeniu, a w rzeczywistości tak nie jest, uspokajam go od samego początku rozmowy, mówiąc: – Problem istnieje, lecz nie ma sytuacji awaryjnej. Nie migają czerwone światła, nie wyją syreny, a tajni agenci nie przeszukują twojego biura. Rozumiemy się?
– Chcę przez to powiedzieć – kontynuuję – że wspólnie z twoim przełożonym chcemy, żebyś się poprawił w najbliższym czasie. Dzisiaj oczekuję od ciebie tylko zobowiązania się do tego. Zgoda?
Język ma znaczenie! Właściwe słowa sprawią, że wykłady na temat wizji będą inspirujące. Staranny dobór fraz spowoduje, że plan strategiczny zabrzmi jak okrzyk bojowy. Włóż w tę dziedzinę wysiłek, a zwróci się z nawiązką.
Fragmenty Książki Billa Hybelsa – Aksjonat
Tagi: Bill Hybels przywództwo