Dotyk Midasa
Zrównoważone, zdrowe nauczanie
Niektórzy nadmiernie podkreślają wybraną ideę lub koncepcję i popadają w przesadę. Wychodzą chyba z założenia, że jeśli odrobina czegoś jest dobra, to dużo większa ilość tego samego powinna być jeszcze lepsza. Kiedy jacyś ludzie nadmiernie podkreślają jedną kwestię, zazwyczaj pojawiają się też inni, którzy chcą skorygować ich przesadną postawę. Niestety, często bywa tak, że „poprawianie” prowadzi do przesady w przeciwnym kierunku. Tacy ludzie z kolei myślą, że skoro „zbyt silny” nacisk na daną koncepcję tak bardzo razi, to należy ją w ogóle odrzucić. Zupełnie jak w przysłowiowym „wylewaniu dziecka razem z kąpielą”.
W ten sposób pomiędzy dwoma ekstremalnymi obozami pojawia się ogromna przepaść a po obu stronach narastają nieporozumienia i wzajemna wrogość. Po jakimś czasie i jedni i drudzy są tak pochłonięci walką, że zapominają, jakie były ich początkowe motywacje – chęć świadczenia dobra i błogosławienia ludzi. W nadmiarze gorliwości oba obozy tracą z oczu prawdę, którą niegdyś chciały się dzielić z innymi!
Mówiąc o tych sprawach, najczęściej porównuję tę podstawową prawdę – stanowisko Pisma Świętego w danej kwestii – do „środka drogi”, a przesadne podkreślanie tego lub innego aspektu owej prawdy określam jako „przydrożne rowy”. Z własnego doświadczenia wiem, że wcale nie trzeba przemierzać długich dystansów, żeby dostrzec ludzi w rowach po jednej lub po drugiej stronie szosy. Z jakiegoś powodu Ciało Chrystusa miewa ogromne trudności z zachowywaniem zrównoważonego podejścia do różnych kwestii.
Zauważ, że do tych „rowów” wpadają nie tylko ludzie źli. Również dobrzy, uczciwi chrześcijanie, którzy mają szczere chęci, zapał i miłość do prawdy, mogą pozwolić, by ich gorliwość wzięła górę nad mądrością. Jestem przekonany, że nawet pewni chrześcijańscy przywódcy, o których upadkach pisano w minionych latach na pierwszych stronach gazet, nie mieli zamiaru nikogo skrzywdzić ani nie wybrali umyślnie drogi błędu. Zeszli na pobocze, odsuwając się od głównego celu i centralnej prawdy Ewangelii. A z krawędzi drogi było im już bardzo łatwo stoczyć się w dół.
Dary usługiwania powinny dbać o równowagę
Jednym z pionierów ruchu zielonoświątkowego był Anglik, Donald Gee, który przyczynił się do ugruntowania pentekostalizmu na solidnym fundamencie Pisma Świętego. Tak elokwentnie wypowiadał się on na temat problemów ekstremizmu i przesady, że stał się znany jako „Apostoł Równowagi”. Miałem przywilej spotkać go wiele lat temu i słuchać jego kazań. Czytałem wiele jego artykułów i książek, zawsze przekonując się o mądrości i wnikliwości ich autora. Z prawdziwą przyjemnością korzystałem z posługi tego kaznodziei.
W latach 30. Donald Gee napisał następującą, mądrą radę na temat współdziałania darów służb w kwestii zrównoważonego i zdrowego wzrostu Kościoła.
Już na początku badań nad darami służb spostrzegamy wiele zachwycających spraw. Zauważamy, między innymi, ich mądrze zaplanowaną różnorodność.
To prawda, że działalność pierwszego z tych darów, apostoła, obejmuje niemal wszystkie inne typy posługi; ale [w Kościele] są również prorocy ze swoją natchnioną służbą, która porusza emocjonalną warstwę ludzkiej natury. Dla zrównoważenia mamy także nauczycieli, których logiczne kazania przemawiają do naszego intelektu… Są jeszcze ewangeliści, działający prawie wyłącznie poza kościołem, oraz pastorzy, którzy usługują niemal bez wyjątków w kościele – obie te posługi są równie potrzebne i godne poważania.
Kwestia równowagi jest niezwykle istotna dla skutecznego i przebojowego usługiwania poza murami kościoła oraz zdrowego wzrostu członków Ciała Chrystusa. To sprawa o wiele ważniejsza, niż sądzi większość wierzących. Wiele kościołów nie ma własnej wizji i uważa, że jeden człowiek powinien pełnić jednocześnie rolę ewangelisty, pastora, nauczyciela i proroka. Od niego oczekuje się wielkich sukcesów w pozyskiwaniu dusz dla Chrystusa, wyśmienitej pracy organizatorskiej, składania wizyt pasterskich, kompetentnego nauczania biblijnego, a także darów uzdrawiania i natchnionej mowy. Zadziwiający jest fakt, iż tak wielu ludzi zdaje się przynajmniej w jakimś stopniu spełniać te wygórowane i niebiblijne wymagania. Zazwyczaj obciążają się przy tym ponad miarę. Z łatwością natomiast mogą doprowadzić do tego, że nigdy nie osiągną najwyższego poziomu w tym, do czego Bóg naprawdę ich powołał.
Z kolei w innych kościołach ludzie nie chcą, żeby jeden człowiek pełnił wszystkie potrzebne posługi. Wydaje im się, że działalność kościoła ogranicza się do jakiejś jednej dziedziny, a żadnym sprawom poza nią nie chcą poświęcać czasu. Nie doceniają też zalet innych form posługi i nikogo nie zachęcają do ich pełnienia. Na przykład, pewne kościoły i wierzący nie mają wizji ani entuzjazmu, żeby robić cokolwiek innego, niż ewangelizowanie w najwęższym znaczeniu tego słowa, i niemal całkowicie ignorują nauczanie i nauczycieli. Z drugiej strony są też tacy, którzy gdyby mogli, organizowaliby tyle wykładów na temat Pisma Świętego, że każdy kościół przekształciliby w twór niewiele się różniący od szkoły biblijnej, zapominając całkowicie o przebojowym składaniu światu świadectwa o Chrystusie. Jednakże jedni i drudzy mogliby się zjednoczyć w „lekceważeniu proroctw” (I List do Tesaloniczan 5:20), nie dając czasu ani miejsca duchowym darom prorokowania, mówienia językami czy wykładania języków. Z drugiej zaś strony są i tacy, którzy tak bardzo cenią te właśnie dary i przypisują im tak istotną rolę, że chcieliby, aby były one najważniejszym elementem każdego nabożeństwa. Ich zdaniem, kaznodzieja, którego posłudze nie towarzyszą ciągle tego typu zjawiska, nie jest błogosławieństwem dla Kościoła i nie głosi w wolności Ducha. W każdym z wymienionych przeze mnie przykładów występuje poważny brak duchowej równowagi.
Potrzebujemy natomiast docenić różnorodność służb, które Chrystus umieścił w Kościele, i uświadomić sobie, że każda z nich jest istotna dla całokształtu działalności i prawidłowego wzrostu. Nierzadko nauczyciele publicznie dyskredytują ewangelistów, mówiąc, że są „płytcy” i „próbują wzbudzać sensację”. Tamci zaś piętnują nauczycieli jako „ciężkostrawnych” i „suchych”. Jedni i drudzy mogą się natomiast zgodzić, że prorocy są fanatyczni i uczą ekstremizmu. Na to zaś ci, którzy usługują więcej pod wpływem natchnienia, mogliby zarzucić swoim krytykom „cielesność”, choć nie ma ku temu wystarczających powodów. Wszelkie tego typu postawy są złe.
To absolutna prawda, że w działalności ewangelizacyjnej może się pojawiać przesada, wynikająca z powierzchownego podejścia; nauczanie Biblii może być ciężkie i jałowe; a prorokowanie może mieć oznaki fanatyzmu. Jednak właściwym rozwiązaniem tych problemów nie jest zwalczanie tej czy innej formy posługi, gdyż w ten sposób można by bardzo łatwo zgasić również Ducha Bożego. Zbyt często tak się dzieje. Próbując się rozprawić z fałszywymi i nie przynoszącymi pożytku praktykami, ludzie odcinają się także od tego, co naprawdę pochodzi od Pana. Do naprawy natchnionej służby potrzeba natchnionego działania. W Boskim planie wszystkie posługi w Kościele mają się wzajemnie korygować i uzupełniać. Jedna drugiej powinna dostarczać dokładnie tych elementów, których tamtej brakuje, i pomagać jej odzyskać równowagę w dziedzinach, w których dochodzi do nadmiernego przechylenia w jakimś kierunku. W związku z tym prorok ma inspirować nauczyciela; nauczyciel stabilizować proroka; ewangelista powinien nam stale przypominać o ludziach na zewnątrz, którzy giną bez ewangelii; pastor ma pokazywać, że dusze należy ciągle otaczać opieką, nawet po pozyskaniu ich dla Chrystusa; a apostoł ma nade wszystko inspirować i wprowadzać na drogę do nowych zdobyczy dla Pana i Jego Kościoła.*
Równowaga w nauczaniu o pieniądzach
Mój przyjaciel, Bob Buess, opublikował w 1975 roku książkę pod tytułem The Pendulum Swings („Ruchy wahadła”). Autor był kaznodzieją baptystycznym wypełnionym Duchem Świętym i w tym samym czasie, co ja, działał jako wędrowny ewangelista. Raz na jakiś czas „wpadaliśmy na siebie” i wtedy spędzaliśmy dużo czasu na rozmowach. Brat Buess poruszył w swojej książce parę istotnych spraw związanych z wprowadzeniem w życie duchowej prawdy w sposób zrównoważony, z miłością, unikając ducha legalizmu i dogmatów. W przedmowie czytamy, co następuje:
Kilka lat temu zainteresowałem się pewnym tematem i żeby go lepiej poznać, zacząłem studiować Słowo Boże. Wierzyłem w prawdziwość całej Biblii, ale pozwalałem sobie lekko traktować niektóre wersety. Na pewne prawdy przymykałem oczy a mój umysł kompletnie zobojętniał na określone fragmenty Pisma.
Mój nowy dogmat w gruncie rzeczy niczym nie różnił się od starego. Zacząłem jednak bronić swojej nowej nauki. Niepostrzeżenie zaczęła się ona dla mnie stawać bogiem, którego należy otaczać ochroną.
Moja postawa nie była niczym wyjątkowym. Chrześcijanom łatwo podchwycić myśl, którą wzbudza w nich Duch Święty podczas studiowania Pisma. Z podnieceniem zgłębiają Słowo Boże, szukając, co jeszcze napisano na ten temat. Znalazłszy kilka wersetów na poparcie swojego odkrycia, wertują Biblię jak szaleni, chcąc udowodnić słuszność swojej teorii.
Do ich życia wkrada się dogmatyzm. Nie będąc w pełni świadomi, co robią, starają się dowieść swojej racji poprzez ignorowanie niektórych wersetów, odrzucanie pewnych fragmentów Pisma i lekceważenie innych…
Ludzie z takim nastawieniem są w ciągłej pogoni za nowymi argumentami popierającymi ich teorie. A w miarę upływu czasu stają się coraz bardziej szorstcy…
Celem tej książki jest nakłonienie wierzących, aby zwolnili tempo i przyjrzeli się drugiej stronie niektórych kwestii nurtujących dzisiejsze chrześcijaństwo. Chodzi mi o to, by pozwolić „wahadłu” powrócić do Bożej woli, zamiast zatrzymywać je w dogmatach i legalizmie. Chciałbym, żeby ta książka przyczyniła się do ponownego przyjrzenia się obecnie trwającym badaniom z punktu widzenia osoby niezaangażowanej. Poprzez tę publikację pragnę również wezwać wszystkich do poważnego potraktowania słów z Listu Jakuba 3:1, gdzie ostro potępiono nauczyciela, który dogmatycznie gna przed siebie, nie zachowując równowagi w swoim nauczaniu.
Apostoł Paweł napisał list do chrześcijan w Galacji, którzy porzucili prostotę ewangelii i powrócili do reguł i przepisów. „Galacjański duch” działa również w Ciele Chrystusa w naszych czasach, prowadząc niektórych wierzących do legalistycznego podejścia do Słowa, oraz surowego, dogmatycznego traktowania prawdy i innych ludzi…
Chrześcijanie żyją w zamieszaniu i błędzie właśnie dlatego, że nauczyciele zapędzają się w swoich ulubionych doktrynach, nie zważając na inne aspekty tego samego tematu.
Aby dostrzec te kwestie, trzeba dążyć do mądrości. W Księdze Przypowieści 4:7 (KJV) czytamy: „Mądrość to pryncypium, dlatego zdobywaj mądrość, a za wszystko, co posiadasz, nabywaj rozumu”… Sam Jezus Chrystus uwolni nas od legalizmu, ponieważ On jest mądrością (I List do Koryntian 1:30).*
Jestem przekonany, że wnikliwe pouczenia Buessa odnoszą się także nas dzisiaj. Mądrze postąpimy, stosując się do nich.
Skrajności czasem bywają konieczne
Od lat obserwuję w Kościele problem polegający na tym, że ludzie o odmiennych przekonaniach dotyczących spraw duchowych często zaczynają się wzajemnie zwalczać. Widziałem to, na przykład, podczas Przebudzenia Uzdrowieńczego w latach 1947-1958. Zanim ono wygasło, obstawanie przy skrajnych poglądach i brnięcie w błąd zrujnowało służbę (i życie) niejednego utalentowanego i skutecznego człowieka. Przebudzenie Uzdrowieńcze zaczęło tracić impet, gdy coraz więcej ludzi doznawało rozczarowania lub zranienia w wyniku ekscesów niektórych ich przywódców.
W początkowym okresie tego ruchu Donald Gee napisał do magazynu The Voice of Healing artykuł, będący wołaniem o rozsądek i odpowiedzialność. Tekst ten nosi tytuł Extremes Are Sometimes Necessary („Skrajności czasem bywają konieczne”) i zamieszczam go poniżej w całości. (Podkreśleń dokonał K. E. Hagin.)
Jednym z paradoksów pentekostalizmu jest podkreślanie konieczności utrzymywania właściwej równowagi między nauczaniem i praktykowaniem, a jednocześnie nakłanianie do skrajności w obu tych dziedzinach. Paweł, pisząc o darach duchowych, był gorącym zwolennikiem zrównoważenia i umiaru. „Będę się modlił duchem, będę się modlił i rozumem; będę śpiewał duchem, będę też śpiewał i rozumem” – deklarował. Pouczał nas również, że mamy się starać nie sprawiać wrażenia „oszalałych”. Dalej zaś czytamy: „Jeśli kto mówi językami, niech to czyni dwóch albo najwyżej trzech, i to po kolei”; „Bóg nie jest Bogiem nieporządku, ale pokoju”; oraz: „Wszystko niech się odbywa godnie i w porządku” (I List do Koryntian 14:15, 23, 27, 33, 40). Jednocześnie jednak skrajnie mocno stwierdza, że mówi innymi językami więcej, niż wszyscy adresaci jego listu. Nader gorąco deklaruje, że w proporcji dziesięć tysięcy do pięciu przedkłada nauczanie nad mówieniem językami i ogłasza: „Możecie wszyscy prorokować” (I List do Koryntian 14:18,19,31)…
Jakże wielu z nas to niepoprawni ekstremiści! Jeśli tylko spostrzegamy jakiś promyk prawdy, doprowadzamy go do takiej skrajności, że nasze ciągłe podkreślanie go staje się obraźliwe, próżne, a w końcu również błędne. Jeżeli odkrywamy jakąś formę posługi, która okazuje się skuteczna, oddajemy się jej aż do obrzydzenia i wyczerpania. W rezultacie tak naprawdę jesteśmy ciągle nieprzydatni, gdyż nie dbamy o równowagę. W końcu ludzie tracą do nas zaufanie, nasza niepowściągliwość zasmuca Ducha Świętego i zostajemy zaliczeni do grona sług, z których nie ma pożytku.
Jednak jeszcze większej części z nas grozi utrata szansy życia w Bożej mocy, ponieważ staramy się zachowywać monotonięi przeciętność, nigdy nawet nie zbliżając się do żadnej skrajności. Naszym kazaniom brak „ognia”, ponieważ zawsze staramy się jednocześnie prezentować obie strony każdej sprawy. Nasze metody są nieskuteczne, gdyż staramy się unikać konfliktów z tradycją i tym, co powszechnie poważane. Możemy się chełpić, jeśli chcemy, sukcesami w unikaniu katastrof, lecz nasze bezpieczeństwo zdobywamy poprzez pozostawanie w bezruchu. Nie wywarliśmy praktycznie żadnego wpływu na społeczeństwo. Być może ludzie z zewnątrz nigdy nie posądzili nas o szaleństwo, ale z drugiej strony nie przyznali, że „prawdziwie Bóg jest pośród nas”. Najpewniej w ogóle nie wiedzą o naszym istnieniu!
Słusznie wychwalamy znaczenie równowagi; dobrze czynimy, twierdząc, że kto popada w skrajność, nie utrzyma się na drodze prawdy; słusznie zauważamy, iż uparte wyznawanie ekstremalnych poglądów jest zabójcze dla ludzi i poruszeń duchowych – a jednak rozpaczliwie potrzebujemy sobie uświadomić, że przebudzenia nigdy nie wybuchają bez kogoś, kto posuwa się do skrajności. Żarliwe wstawiennictwo jest pozytywnie niezrównoważone. Podobnie ma się sprawa z postem, płomiennymi kazaniami, które wstrząsają grzesznikami, oraz gorączkowymi podróżami ewangelistów i misjonarzy, którzy wychodzą z siebie, żeby dotrzeć do jak największej liczby ludzi. Dobrze nam zrobi przypominanie sobie, że najbliższa rodzina naszego Pana miała Go za szaleńca (Ewangelia Marka 3:21) i że On sam powiedział: „Żarliwość o dom twój pożera mnie”, gdy przewracał stoły wekslarzy w świątyni (Ewangelia Jana 2:17).
W dniu Zielonych Świąt równowaga emocjonalna uczniów była tak rozchwiana, że wyglądali na pijanych… Trzydzieści lat później rzymski namiestnik zarzucił Pawłowi szaleństwo. Apostoł grzecznie i właściwie na to odpowiedział, ale musimy przyznać, że Festus nie był głupkiem. Sam Paweł pisał, iż czasami zdawał się „odchodzić od zmysłów” (II List do Koryntian 5:13, BT) a widoczny w jego nauczaniu zdrowy rozsądek i właściwa perspektywa odzwierciedlały Boży sposób myślenia.
TRZEBA się posunąć do skrajności, żeby nadać czemuś bieg… Cuda uzdrowienia mają miejsce, gdy wiara przestaje być logiczna i staje się głucha na argumenty o negatywnych przeżyciach i bardziej „zrównoważonym” nauczaniu. W rzeczy samej możemy zapytać, czy w każdym prawdziwym cudzie nie ma czegoś ekstremalnego.
Gdzie zatem leży zielonoświątkowa prawda, obejmująca uzasadniony ekstremizm oraz nieodzowną równowagę? Mogę tylko odpowiedzieć, że potrzebujemy ekstremistów, aby wprawiać rzeczy w ruch, lecz musimy też mieć zrównoważonych nauczycieli, by sprawy toczyły się we właściwym kierunku. Cud uzdrowienia wymaga skrajności, ale życie w zdrowiu – wyważonego rozsądku. Potrzebujemy żarliwości ponad miarę, aby zapoczątkować jakiś ruch na większą skalę, lecz musimy się wyrzec skrajności, żeby go ocalić przed samozniszczeniem. Jedynie mądrość z góry pokaże nam, jak doskonale pogodzić jedno z drugim. Trzeba zielonoświątkowej genialności, aby wiedzieć, kiedy i gdzie nadać skrajnej doktrynie lub praktyce bardziej zrównoważony charakter; oraz gdzie szerokie granice prawdy należy czasowo zawęzić, kładąc skrajnie silny nacisk na określoną sprawę, żeby zapewnić wystarczającą dynamikę Bożego poruszenia. Posiadanie tak niezwykłego talentu jest oznaką przywódcy posłanego przez Pana do kierowania wielkim przebudzeniem.*
Przesadne akcentowanie pewnych spraw w ruchu wiary.
Niektórym się wydaje, że każdy wierzący powinien się pozbyć wszelkich lekarstw, przestać chodzić do lekarza, zerwać wszystkie polisy ubezpieczeniowe, rzucić pracę, żeby „żyć przez wiarę”, i w żadnych okolicznościach nigdy od nikogo nie pożyczać pieniędzy.
Przesadne akcentowanie poruszenia Ducha Świętego. Pewni kaznodzieje myślą, że jedyny typ nabożeństw, jakie powinni prowadzić, to „spotkania Ducha Świętego”, podczas których ludzie spontanicznie wybuchają śmiechem i tarzają się po ziemi. Ich zdaniem, właśnie tak powinno wyglądać każde nabożeństwo w kościele.
Jeszcze inni uważają, że każdy kaznodzieja powinien cały czas prowadzić tego rodzaju spotkania.
Przesadne akcentowanie nauczania o powodzeniu – zwłaszcza materialnym – w życiu chrześcijanina. Niektórzy doszli do wniosku, że powodzenie wiąże się raczej z rozrzutnym, ostentacyjnym stylem życia, niż ze starannym sprawowaniem pieczy i skutecznym wykorzystywaniem obfitych środków do promowania Ewangelii i okazywania Bożej dobroci wszystkim potrzebującym.
Jednakże samo przesadne akcentowanie czegoś nie jest jeszcze przyczyną problemów. Czasami zachodzi konieczność użycia skrajnej emfazy, aby pogrążony we śnie, letargiczny i apatyczny kościół wreszcie uświadomił sobie zaniedbaną prawdę, bez której niemożliwy jest jego dalszy rozwój.
Często bywa tak, że przesadny nacisk, stosowany przez ludzi w „rowie po jednej stronie drogi” pomaga grupie znajdującej się w przeciwległym „rowie”.
Zatem skrajna emfaza wzbudza ekscytację i zapał do przyjęcia zaniedbywanej dotąd lub ignorowanej prawdy. Ta forma przekazu ma przyciągnąć naszą uwagę. Potem jednak musimy się posłużyć mądrością, żeby nasze objawienie produktywnie wprowadzić w życie.
Problem pojawia się natomiast, kiedy tę mocno zaakcentowaną prawdę stosuje się bez umiaru. Innymi słowy, ludzie często przesadzają w praktykowaniu tego, na czym położono skrajny nacisk. Dostrzegają daną prawdę, ale jakby w oderwaniu od reszty Słowa Bożego. Do zachowania równowagi potrzebne jest nam całościowe spojrzenie na Pismo Święte.
W jaki sposób kaznodzieja ma łączyć prawdę, którą szczególnie wyraźnie pokazuje mu Duch Święty, z resztą Biblii? Uważam, że powinien to robić poprzez rozmyślne prezentowanie zrównoważonego spojrzenia na daną kwestię, wyszukując jak najwięcej fragmentów Pisma na ten temat, a nie trzymając się kurczowo jednego wersetu.
Nawet jeśli osoby głoszące lub badające Słowo Boże skupiają się na określonej prawdzie biblijnej, w ich duchowej diecie nie może zabraknąć innych składników. Chociaż dziecko może najbardziej lubić jeść desery, mądry rodzic nie zapomni, aby podać mu również chleba, mięsa i warzyw.
Ja w swoim życiu stosuję pewną praktyczną zasadę, która bardzo mi pomaga w całościowym przedstawianiu prawd Pisma Świętego. Jeżeli Biblia mocno akcentuje dany temat, nawiązując do niego w wielu wersetach różnych ksiąg, to ja również staram się go podkreślać w swoim głoszeniu i nauczaniu. A jeśli Pismo Święte bardzo rzadko porusza jakąś kwestię, to pilnuję się, żeby nie kłaść na nią przesadnego nacisku ani nie traktować jej nazbyt dogmatycznie.
Nie odrzucaj praktycznej mądrości i zdrowego rozsądku
Chrześcijanie powinni w swoim codziennym życiu stosować biblijne nauczanie i duchowe zasady, ale nie wolno im przy tym zapominać o praktycznej mądrości i zdrowym rozsądku. Również w tej dziedzinie należy zachowywać równowagę.
Chodzenie w wierze nie polega na ignorowaniu naturalnych praw panujących we wszechświecie. Przecież to Bóg jest ich twórcą. Zasadniczo rzecz biorąc, On nie dokonuje w nadprzyrodzony sposób tego, co my jesteśmy w stanie uczynić o własnych siłach. Większość ludzi odkryło, że dopiero wtedy, gdy wykonali wszystko, co wiedzieli, iż mają zrobić, i co było w ich mocy, na scenę wkroczył Bóg, aby dokonać dzieł, których nikt inny nie potrafi.
Na przykład, nie ma wątpliwości, że On umie cudownie uleczyć ciało człowieka. Ja sam doświadczyłem pełnego uzdrowienia, kiedy jako nastolatek byłem bliski śmierci. A przez kolejnych kilkadziesiąt lat widziałem mnóstwo innych osób, które dzięki Bożej interwencji zostały uwolnione od najróżniejszych chorób i dolegliwości – od zwykłego bólu głowy aż do raka.
To, że Bóg może uzdrowić i rzeczywiście uzdrawia, nie oznacza, iż nie mamy korzystać ze zdrowego rozsądku, żeby dbać o swoje ciało, odpowiednio się odżywiając, zażywając ruchu, pielęgnując właściwe nawyki w pracy i należycie wypoczywając. Głupotą – a nie wiarą – byłoby, gdyby cukrzyk spożywał duże ilości pokarmów zawierających mąkę i cukier, twierdząc, że spodziewa się Bożego uzdrowienia.
Podobnie niedorzeczne byłoby popisywanie się swoim „powodzeniem”, kupując za pomocą karty kredytowej wszelkiego rodzaju artykuły zbytku, gdy już się ma trudne do spłacenia długi. Niestety, są ludzie, którzy tak robią i mówią: „Wierzę, że w jakiś sposób Bóg da mi pieniądze na spłatę długów. Spodziewam się cudownego błogosławieństwa finansowego. Może wygram coś w totolotka”!
Oczekiwania tych osób opierają się, oczywiście, na błędnym rozumowaniu i wypływają z niewłaściwych pobudek. Równowaga między wiarą i rzeczywistością została w ich życiu zachwiana. Z tak skąpą ilością mądrości i duchowego rozróżnienia łatwo ulegają zwiedzeniu i dają się wyprowadzić jeszcze dalej w pole religijnym propagatorom, którzy albo sami wierzą w fałszywe nauki, albo są pozbawionymi skrupułów oszustami.
Czy powodzenie zależy wyłącznie od dawania?
Nauczając o powodzeniu, wielu kaznodziejów sugeruje, że obfitość finansowa zależy w pełni i wyłącznie od jednego – od dawania… i najczęściej chodzi im o to, żebyśmy dawali właśnie im! Nie zrozum mnie źle. Jestem zwolennikiem dawania. Wierzę, że pełni ono bardzo istotną rolę. Jednakże nie jest ono jedynym kluczem do powodzenia.
Mój syn, wielebny Kenneth Hagin Jr., jest pastorem kościoła RHEMA Bible Chuch w Broken Arrow w stanie Oklahoma. Od czasu do czasu głosi tam na temat powodzenia. Wielu spośród jego słuchaczy to ludzie młodzi, w tym spore grono studentów szkoły biblijnej RHEMA Bible Training Center. Ken przytacza dużo fragmentów Pisma Świętego, które pomagają zrozumieć, czym jest powodzenie. Powołuje się też na liczne wersety, dowodząc, że Boży plan dla nas dzisiaj ponad wszelką wątpliwość obejmuje również dobrobyt. Ken naucza, że istotną kwestią, związaną z biblijnym powodzeniem, jest składanie dziesięcin i ofiar.
Podkreśla również, że doświadczanie obfitości materialnej ma bezpośredni związek z tym, czy staramy się poznawać i czy pełnimy Bożą wolę. W Księdze Jozuego 1:8 (KJV) czytamy: „Niech się nie oddala księga tego prawa [Słowo Boże] od twoich ust; ale rozmyślaj o niej dniem i nocą, abyś się pilnował, by czynić zgodnie ze wszystkim, co w niej napisano. Wtedy bowiem sprawisz, że twa droga będzie pomyślna, wtedy też będziesz doświadczać sukcesu”.
W Biblii nie jest napisane wyłącznie o tym, że Bóg obdarzy nas powodzeniem, ale również o tym, w jaki sposób my możemy sprawić, by nasza droga zaprowadziła nas do sukcesu. Właśnie z tego powodu Ken nie ogranicza się do omawiania duchowych aspektów powodzenia. Natomiast zachęca młodych ludzi, by odkrywali swoje umiejętności i zainteresowania, a także szukali Bożego prowadzenia w dziedzinie wyboru zawodu i miejsca zatrudnienia. Ken stara się ich przekonać, żeby zdobywali jak najlepsze wykształcenie i jak najszerszą wiedzę o otaczającym ich świecie. Radzi też dorosłym, którzy już pracują, aby rozwijali się zawodowo i odbywali dodatkowe szkolenia.
Ponadto Ken uczy ludzi, że powinni pracować z zaangażowaniem i pilnie wywiązywać się z powierzonych obowiązków. W większości wypadków pracownicy, którzy interesują się swoją pracą i są sumienni, zostają zauważeni i nagrodzeni. To prawda, że powinniśmy z wiarą postrzegać Boga jako nasze Źródło, zamiast pokładać całą ufność w pracodawcy lub koniunkturze gospodarczej. Jednak powodzenie finansowe nie jest zupełnie bez związku z naszym miejscem pracy.
Choć Bóg może kierować do nas błogosławieństwa z różnych stron, to w większości wypadków posługuje się przede wszystkim naszą pracą. Zazwyczaj występuje bezpośredni związek między powodzeniem finansowym danej osoby a jej obowiązkami zawodowymi. Ludzie, którzy pracują ciężej i pełnią bardziej specjalistyczne funkcje, wymagające wyższych umiejętności – ci, na których pracę jest większy popyt – otrzymują większe wynagrodzenie.
Paweł napisał do Tesaloniczan: „[Napominamy was]… abyście pracowali własnymi rękami, jak wam przykazaliśmy; żebyście uczciwie żyli wobec tych, którzy są na zewnątrz i by niczego wam nie brakło” (I List do Tesaloniczan 4:11-12, KJV).
Ten sam Apostoł nauczał również: „Cokolwiek czynicie, wkładajcie w to całe serce, tak jak zwykł człowiek trudzić się dla Pana, a nie dla ludzkiego oka” (List do Kolosan 3:23, BWP).
Kolejna ważna sprawa, o której Ken przypomina członkom swojego kościoła, to konieczność przebywania w dobrym towarzystwie. Jeśli zadajesz się z ludźmi pełnymi wątpliwości i niewiary, to ich nieufność będzie wywierać wpływ na postawę Twojego serca. Nie da się też utrzymywać stałych kontaktów z kimś, kto ciągle krytykuje innych i narzeka, a samemu nie zacząć postępować podobnie. Nie możesz się przyjaźnić z kłamcą i oszustem, nie doświadczając pokusy nieuczciwego działania. Dawno temu, gdy ludzie palili w piecu drewnem lub węglem, istniało powiedzenie: „Nie da się dotknąć komina bez pobrudzenia sobie rąk”.
Pełny przekaz Słowa Bożego
W moim przekonaniu pastorzy i nauczyciele odpowiadają za to, aby nauczać ludzi całego Słowa Bożego, a nie tylko jego części. Wszystko, co mój syn, Ken, prezentuje w swoich kazaniach o powodzeniu, pomaga słuchaczom podejść w zrównoważony sposób do tematu. Ken nie skupia się wyłącznie na nauczaniu, że trzeba dawać.
Niektórzy ludzie popadli w religijną przesadę, akcentując i praktykując jedynie wybrane prawdy Słowa Bożego, jednocześnie zaniedbując lub ignorując inne. Wcześniej czy później musimy przyznać, że biblijne nauczanie na temat powodzenia nie jest skrzywione ani pozbawione równowagi. Nie można go zawężać do ciągłego powtarzania: „Jeśli chcesz powodzenia, dawaj! Jeśli chcesz powodzenia, dawaj! Jeśli chcesz powodzenia, dawaj”!
Kaznodzieje, którzy tylko na tym się skupiają, nie uczą ludzi wszystkiego, co Bóg ma im do powiedzenia. Moim zdaniem, przekręcają Słowo Pana, kładąc nacisk na jeden aspekt zagadnienia. Ludzie, którzy oskarżają ich o niskie pobudki, mają uzasadnione podstawy dla swoich zarzutów. Czyżby ci kaznodzieje nie pokładali całej swojej ufności w Słowie, i dlatego wydaje im się, iż muszą Bogu „pomagać”, nieustannie namawiając innych do dawania?
Ci, którzy głoszą i nauczają Biblii, powinni także zwracać baczną uwagę, aby nie dawać innym powodów do myślenia, że powodzenie polega na ostentacyjnym szastaniu pieniędzmi. To zwyczajnie nieprawda, że każdy, kto przez wiarę przyjmuje błogosławieństwa finansowe, będzie mieszkać w pałacu, jeździć luksusowymi samochodami i ubierać się w drogie ubrania od znanych projektantów mody.
Powodzenie jest pojęciem względnym. Ktoś może uznać, że świetnie mu się układa, ponieważ dysponuje środkami na opłacenie wszystkich rachunków i zapewnienie swojej rodzinie podstawowych wygód. Natomiast w pewnych częściach świata wyznacznikiem powodzenia będzie posiadanie własnego roweru, motocykla lub wołu, którym można pracować w polu.
Po co Bóg nas darzy powodzeniem?
Bóg zsyła na nas powodzenie, aby nam błogosławić i zaspokajać nasze potrzeby. Jednak, co ważniejsze, udziela nam zasobów materialnych, żebyśmy mogli czynić Jego dzieła w swojej miejscowości, kraju i na całej ziemi. Jeżeli tego nie rozumiemy lub o tym nie pamiętamy, narażamy się na utratę Bożych błogosławieństw.
Szkoła biblijna RHEMA Bible Training Center wysłała już tysiące robotników Pana na Jego żniwo. Wielu absolwentów podjęło się pracy pastorskiej lub działa w służbach pomocy w lokalnych kościołach. Sporo innych wypełnia Boże powołanie dla swojego życia, wyjeżdżając na misje. Wieści o tym, czego dokonują w pracy dla Pana nasi dawni studenci, wzbudzają we mnie radość jak mało co.
Dotarły do nas, na przykład, świadectwa o Bożym działaniu wśród mieszkańców różnych krajów rozwijających się, którzy usłyszeli Ewangelię i powierzyli swoje serca Panu. Kiedy zaczęli wierzyć Bożemu Słowu i stali się jego wykonawcami, doświadczali stopniowo coraz większego powodzenia. To, co pobudzało ich do wdzięczności wobec Boga, człowiekowi z kraju rozwiniętego może się wydawać bardzo małe, ale dla nich już fakt, że mają czystą wodę dla dzieci albo dobrze uszczelniony dach nad głową, oznaczał ogromny postęp.
Przypomina mi się pewien misjonarz, który powiedział, że kiedy zaczynał pracować w pewnym regionie, ani jeden z podległych mu miejscowych pastorów i ewangelistów nie dysponował żadnym środkiem transportu. Wszyscy poruszali się pieszo. Natomiast gdy ów misjonarz powiedział im, jakie są zasady Bożego powodzenia i jak przez wiarę przyjmować od Pana zaspokojenie swoich potrzeb, sytuacja uległa zmianie. W ciągu mniej więcej roku każdy kaznodzieja w tej części kraju miał albo rower, albo motocykl, albo jakiś inny pojazd silnikowy. Ich podróże od wioski do wioski i głoszenie Dobrej Nowiny o Jezusie stało się znacznie łatwiejsze i wygodniejsze. Nadal nie można ich było nazwać bogatymi, przykładając standardy pewnych ludzi, ale ci kaznodzieje uważali, że doświadczają prawdziwego błogosławieństwa i sukcesu!
Powodzenie nie jest „amerykańską ewangelią”. Ono działa tak samo w Afryce, Indiach, Chinach i wszędzie, gdzie Boży ludzie stosują w praktyce prawdy Jego Słowa. Gdyby się nie sprawdzało w najbiedniejszym miejscu na ziemi, nie byłoby też w stanie przynieść rezultatów nigdzie indziej!
Czemu mieszkańcy Stanów Zjednoczonych i innych krajów rozwiniętych otrzymali od Boga obfitsze zasoby materialne niż reszta świata? Nie znam pełnej odpowiedzi na to pytanie. Wiem natomiast, że mamy mnóstwo powodów do wdzięczności. Ktokolwiek podróżował po krajach zacofanych gospodarczo, przyzna, że nawet najbiedniejsi Amerykanie żyją zasobniej, niż większość mieszkańców tamtych państw.
Może dlatego powierzono nam tak obfite zasoby, żebyśmy mogli finansować globalne wypełnianie Chrystusowego Wielkiego Posłannictwa i pełnić inne dobre dzieła. Niezaprzeczalnie mamy obowiązek dzielić się otrzymanymi błogosławieństwami. Jezus powiedział: „…Komu wiele dano, od tego wiele będzie się żądać, a komu wiele powierzono, od tego więcej będzie się wymagać” (Ewangelia Łukasza 12:48).
Natomiast Apostoł Jakub napisał: „Kto więc umie dobrze czynić, a nie czyni, dopuszcza się grzechu” (List Jakuba 4:17). Niech Bóg nas wesprze, abyśmy nie zaniechali dobrej sprawy, której realizacja leży w naszej mocy.
Więcej informacji o książce Dotyk Midasa – kliknij tu
Nowe wydanie ukaże się wktótce.
Tagi: Kenneth E. Hagin