Kontakt +48 91823 87 60
Musisz gdzieś zacząć

Musisz gdzieś zacząć

Musisz gdzieś zacząć

W Spurgeon’s College odbywały się regularne spotkania studenckie o nazwie „House Chair”. Dyskutowano tam o sprawach wielkich i małych. Tradycja głosi, że każdy student, podczas swojego ostatniego roku, dzielił się na House Chair tym, w jakim kościele chciałby służyć. Zwierzenia te przyjmowano pół żartem, pół serio.Andrew Kane - Niech stanie się życie

W styczniu 1970 roku poprosiłem o głos i podzieliłem się z braćmi świadectwem. „Chcę powiedzieć, że zostałem powołany do bycia pastorem w kościele Durrington Free Church w Worthing”. Wiadomość ta wywołała wśród moich kolegów burzę zgryźliwych komentarzy. „Zatoka geriatryków!”, „wczesna emerytura!” – krzyczeli.
Latem, wraz z moją żoną Marilyn, przeniosłem się do Worthing. A kiedy od września rozpocząłem tam służbę, to odkryłem, że moi koledzy mieli dużo racji. Większość członków kościoła miała około dziewięćdziesiątki. W kościele brakowało niemal wszystkich innych grup wiekowych. Na poranne nabożeństwa przychodziło około czterdzieści – pięćdziesiąt osób, na społeczność wieczorną około trzydzieści. Na zgromadzeniach w środku tygodnia uczestniczyło około tuzina wiernych.
Półtora roku później zacząłem jeździć wraz z żoną do colleagu na weekendowe kursy doszkalające. Dzieliliśmy się świadectwami z innymi braćmi i siostrami na temat naszego pierwszego roku służby. Niektórzy chełpili się liczbą chrztów, udzielonych małżeństw czy błogosławieństw dzieci; moim osiągnięciem była rekordowa liczba odprawionych pogrzebów.
Ludzie z mojej społeczności byli ciepli i przyjacielscy. Jednak nie można było doszukać się wśród nich jakiejkolwiek głębi życia duchowego. Była to ciepła ale śpiąca społeczność starszych ludzi. Kościół miał mały wpływ na lokalną społeczność. Rzadko też spotykał się z innymi kościołami w mieście.
Jednak kilka osób z kościoła zaczęło się regularnie spotykać i modlić o to, co jeden z braci nazwał – niemożliwy cud – o przebudzenie w Durrington. Spotkania modlitewne rozpoczęły się w 1966 roku i odbywają się do dziś. Na początku, na modlitwie spotykało się 6 osób. Często zastanawiali się, czy nie odejść z tej społeczności i nie dołączyć do innych, bardziej żywych kościołów w mieście. Lecz Bóg słyszał ich wołanie, i dzięki ich wierności i wytrwałości mógł działać. Z tej małej grupki, jedynie Susan Lord i Barbara Saunders pozostały w kościele. Ich wytrwałość jest zapisana w niebie i pozostanie na zawsze olbrzymią zachętą dla nas wszystkich.
Bóg zawsze szuka tych, którzy płaczą i wołają do Niego. Wielkie przebudzenie, które na początku lat pięćdziesiątych przeszło przez Hebrydy przez usługę Duncana Campbella, zaczęło się od modlitw dwóch starszych sióstr: Peggy i Christine Smith.
W 1949 roku Peggy miała osiemdziesiąt cztery lata i była całkowicie niewidoma. Christine miała osiemdziesiąt dwa lata i cierpiała na artretyzm. Nie były w stanie uczęszczać na nabożeństwa, więc ich dom stał się miejscem spotkań z Bogiem. To było jak zawodzenie Izraela w Egipcie. Lament i prośba o ratunek z niewoli, po których nastąpiła Boża interwencja i wyzwolenie.
Na początku mojej służby kościół stawał się świadomy potrzeby zmian. W tym czasie nastąpił gwałtowny rozwój miasta. Budowano nowe domy a lokalne władze zachęcały młode małżeństwa do przeprowadzki na te tereny. Nowe firmy i centra handlowe zmieniały oblicze tej części miasta. Dlatego właśnie kościół zaproponował mi – młodemu człowiekowi, świeżo po studiach – funkcję pastora. Był to duży akt wiary i odwagi.
Chcę opowiedzieć o bardzo ważnym da mnie przeżyciu. Kiedy w tamtym czasie czytałem Księgę Ezechiela, moją uwagę przykuły wersy 33-38 z rozdziału 36. Szczególnie dwa ostatnie. Po obietnicach odnowienia i przebudzenia, Bóg mówi: „Tak mówi Pan, Jahwe: W tym jeszcze pozwolę się uprosić przez Dom Izraela, aby mu to czynić. Sprawię, że ludzie będą tak liczni jak trzoda, jak trzoda ofiarna, jak trzoda Jerozolimy w czasie jej świąt. Tak będą napełnione tłumem ludzi zburzone [niegdyś] miasta. I poznają, że Ja jestem.” (Ez 36,37-38).
Wspomnę, że na dziewięćdziesięciu członków kościoła jedynie dwudziestu było mężczyznami. Odczułem, że Pan dał mi ten fragment jako obietnicę dla kościoła. Podzieliłem się z całą społecznością: „Wierzę, że tak mówi Pan; Pan powiększy liczbę mężczyzn tu, w kościele w Durrington, jeśli tylko w to uwierzymy i zaczniemy się o to modlić. Czy zgadzacie się z tym? Czy będziecie o tym pamiętać w swojej modlitwie?”.
Gorąca odpowiedź nadeszła głównie z żeńskiej strony zgromadzenia.
Ten fragment Pisma był przywoływany w modlitwie przez kolejne tygodnie i miesiące. Pan zaczął odpowiadać na modlitwy. Do dziś jedną z cech naszego kościoła jest duża liczba mężczyzn. Zmiany były powolne i bolesne. Często popadałem w depresję związaną z niepewnością o przyszłość naszej społeczności. Pytanie Boga skierowane do Ezechiela często pojawiało się w mojej głowie: „Synu człowieczy, czy te kości mogą ożyć?”.

Duchowy upadek

Szukając sposobu na poradzenie sobie w tej sytuacji, skupiłem się na dwóch dziedzinach. Po pierwsze zastanawiałem się, dlaczego ludzie i kościoły popadają w zły stan duchowy. Drugim tematem było przebudzenie – w jaki sposób Duch Święty działał z mocą w dawnych dniach, i czy mogłem dziś oczekiwać tego samego?
Historia Izraela jest przykładem duchowego upadku i jego konsekwencji.
Relacja pomiędzy Bogiem i Jego ludem opierała się na przymierzu. Sedno przymierza może być wyrażone w prosty sposób. Bóg powiedział, że jeśli Jego lud będzie wiernie z Nim chodzić, On ich pobłogosławi i zapewni im pomyślny byt. Jeśli nie będą posłuszni Jego słowom, wówczas stracą swoją ziemię i spadną na nich przekleństwa (5 M 28).
Grzech, bunt lub zwykła obojętność Izraela zagrażały ich relacji z Bogiem. Prorocy ostrzegali, aby zeszli ze swych bezbożnych dróg. Przymierze oznajmiało, że jeśli nie będą pokutować, to staną się wygnańcami. W owych czasach znaczącą rolę odgrywały narody otaczające Izrael. Trzy z nich szczególnie przykuły moją uwagę. Wskazywały na różne aspekty duchowego upadku.
Egipt obrazował niewolę. Wyzwolenie przyszło dopiero po potężnej Bożej interwencji. Odkryłem, że pewni ludzie potrzebują takiego wybawienia. Ich bunt doprowadził ich do duchowego upadku. Najtrudniejszą rzeczą w usługiwaniu takim ludziom jest świadomość, że kiedyś ci ludzie chodzili z Bogiem i cieszyli się żywą z Nim relacją. Zaczęli odchodzić od relacji z Jezusem z powodu błahych, trywialnych spraw. Ostatecznym rezultatem była duchowa depresja.
Babilon obrazował oddzielenie. To było miejsce, gdzie ludzie stopniowo byli asymilowani z otaczającą ich kulturą, i tracili swoją tożsamość. Byli wolni. Mogli przybywać i odchodzić z kraju, ale zabrakło pieśni chwały na ich ustach: „Nad rzekami Babilonu – tam siedzieliśmy i płakali, kiedy wspominaliśmy Syjon. Zawiesiliśmy lutnie nasze na wierzbach owej ziemi” (Ps 137,1-2). To było prawdą. Nie byli spętani grzechem, ale w ich uwielbieniu brakowało radości. Często wymawiali się podeszłym wiekiem i sprawami rodzinnymi. Większość z nich była w przeszłości liderami, ale w ostatnich latach upadali a ich entuzjazm osłabł. Rezultatem tego było życie pozbawione celu, które pomimo pozornej wolności, było niewolą. Obrazowało to ostateczny etap odpadnięcia.
Moab był trzecim narodem, który objawił mi zrozumienie duchowego upadku. Nie należał do tej samej kategorii co Egipt i Babilon – jako historyczne miejsca wygnania – ale użyty został w Biblii jako ostrzeżenie. Moab ukazuje cielesną niedojrzałość.
Początki tego narodu wiążą się z historią Lota, z 19 rozdziału 1 Księgi Mojżeszowej. Lot był sprawiedliwym człowiekiem, który był zaniepokojony bezwstydnym życiem w Sodomie (2 P 2,6-8). Nigdy się jednak stamtąd nie wyprowadził. Pozwolił, aby okoliczności dotknęły go i zdominowały. Moab, jego syn, poczęty został w kazirodczy sposób, czego Lot sam nie był świadomy. Nowy Testament określa taką osobę jako niedojrzałą lub cielesną. „Ja też, bracia, nie mogłem mówić do was jak do ludzi duchowych. Mówiłem jak do cielesnych, jak do niemowląt w Chrystusie.” (1 Kor 3,1).
Prorok Jeremiasz w rozdziale 48 przedstawia Boży sąd nad Moabem. Wyłania się tam obraz ludzi, którzy zawsze wybierają łatwą drogę. Towarzyszy im niedbalstwo i lenistwo, brak trosk ale i dyscypliny, wiary i gorliwości: „(Przeklęty, kto niedbale spełnia dzieło Jahwe. Przeklęty, kto [tu] miecz swój od krwi powstrzymuje). Spokoju zażywał Moab od swojej młodości, spoczywał [jak wino] na swych drożdżach: nie był przelewany z naczynia w naczynie, nie bywał wysiedlany, dlatego utrzymał się w nim smak jego i jego zapach nie ulegał zmianie. ” (Jr 48,10-11).
Do tej kategorii pasuje jeszcze jedna grupa ludzi. Są to duchowe niemowlęta, które rozpoczęły nowe życie, ale nigdy radykalnie nie wyszły ze starego środowiska, nie zeszły ze starych dróg. Ludzie, którzy zamiast porzucić to co stare, pozwalają, aby ich chrześcijańskie życie mieszało się z ich otoczeniem.
Podczas tego studium zrozumiałem, że ludzie i kościoły bardzo często odzwierciedlają naturę Moabu, Babilonu a nawet Egiptu.

Nadzieja na przebudzenie

Antidotum na duchowy upadek jest przebudzenie. W poszukiwaniu rozwiązania zacząłem czytać publikacje na temat przebudzenia. O tym, jak Bóg wylewał swego Świętego Ducha na umierające, tlące się resztki Kościoła. Szczególnie zachęcająca była analiza Skevingtona Woodsa, dokonana przed i po osiemnastowiecznym przebudzeniu w Anglii. „Chrześcijaństwo w większości przestało być witalną siłą. Duchowe życie ludzi zostało stłumione przez ducha materializmu”. Oceniając wpływ przebudzenia, które nastąpiło potem, kontynuuje: „Pełen efekt przebudzenia jest niemożliwy do oszacowania. Żaden ludzki miernik nie jest w stanie zmierzyć całkowitego wpływu ponadnaturalnego fenomenu tego dzieła […] przebudzenie prezentuje dogłębną odnowę”.
Zaczynałem pochłaniać wszystko, co mogłem znaleźć na ten temat. Wszystkie szczegóły poruszenia Ducha stały się moim pokarmem. Jonathan Edwards, Charles Finney, George Whitfield, John Wesley, Evan Roberts, Duncan Campbell stali się moimi najbliższymi przyjaciółmi. Wydarzenia z Nowej Anglii, Walijskich Dolin, wyspy Lewisa, z dalekiej Indonezji. Wszystkie ogarnęły mój umysł. Przecież Bóg mógł to uczynić ponownie.
Jednym z aspektów, który wywarł na mnie ogromne wrażenie, była potrzeba dowiedzenia się więcej na temat Ducha Świętego. Czas był tu kluczowym elementem. Powracało do mnie sławne zdanie doktora Karola Bartha: „Gdyby Bóg zabrał spośród nas Ducha Świętego, to około 95 procent tego, co obecnie robimy w kościołach, trwałoby nadal, a my nie odczulibyśmy różnicy”. Miałem przekonanie, że odnosi się to do mnie, i do mojego kościoła, bardziej niż byłem w stanie się przyznać.
Podczas mojego pobytu w colleagu spotykaliśmy się na modlitwie i rozważaliśmy osobę Ducha Świętego. Bardzo popularna była wówczas książka Michaela Harpera „Moc w Ciele Chrystusa”. Może to się teraz wydać nieprawdopodobne, ale przedtem nie byłem zainteresowany trzecią osobą Trójcy. Zdawałem sobie sprawę z Jego istnienia, czytałem o Nim w Piśmie Świętym, ale nigdy nie myślałem o osobistej relacji. Wręcz zniechęcałem do tej relacji, wskazując na fragmenty Pisma, które mówią o tym, że kiedy On przyjdzie, wywyższy Syna (J 16,13-14).
Nasze zgromadzenia otworzyły mi oczy na potrzebę poznania Ducha Świętego i Jego mocy. Jako zagorzali studenci, zawzięcie debatowaliśmy o działaniu Ducha. Jedyną rzeczą, z której zdałem sobie sprawę, było ubóstwo mojej wiedzy i doświadczenia. Rozmawialiśmy tu przecież o Bogu, a ja Go nie znałem.
W takim stanie rozpocząłem swoją służbę w Durrington. Patrząc wstecz, zadziwia mnie łaska Pana. Kiedy zmagałem się z duchową martwotą i formalizmem w kościele, rosło we mnie pragnienie przebudzenia i poznania Ducha. Szczególnie bliską była mi wówczas modlitwa o przebudzenie C. H. Spurgeona:
„O Boże ześlij nam Świętego Ducha! Daj nam dech duchowego życia i ogień niepokonanej gorliwości. Ty któryś jest naszym Bogiem, odpowiedz nam przez ogień, modlimy się do Ciebie! Odpowiedz zarówno przez ogień jak i wodę, a wtedy ujrzymy zaprawdę, żeś prawdziwie jest Bogiem. Królestwo nie nadchodzi, a praca słabnie. O, ześlij wiatr i ogień! Ty zechcesz tak uczynić, kiedy będziemy jednej myśli, wszyscy wierzący, wszyscy oczekujący, wszyscy przygotowani przez modlitwę.
Panie przyprowadź nas do stanu oczekiwania! Boże ześlij nam czas chwalebnego uwielbienia. O, niech powiew wiatru wprawi morze w ruch, spraw, aby nasza skostniała społeczność, stojąca w spokoju na kotwicy, zakołysała się od dziobu do rufy!
Och! Niech zstąpi znów ogień, ogień na tych najbardziej zatwardziałych! Och, niech Twój ogień zstąpi najpierw na uczniów, a potem na resztę! O, Boże, Tyś jest gotowy do pracy z nami, tak dziś, jak uczyniłeś to niegdyś. Nie powstrzymuj się, błagamy Cię, lecz zacznij działać od razu. Złam każdą barierę, która utrudnia nadejście Twojej potęgi! Daj nam zarówno płomienne serca jak i języki ognia, by głosić Twoje słowo pojednania!”.

Więcej o książce Andrew Kaine: „Niech stanie się życie”

Powiązane